sobota, 10 czerwca 2017

My first death

Mateusza poznałam jeszcze za czasów, gdy byłam z Dominikiem. Byliśmy któregoś razu na imprezie i pomachał do nas długowłosy szatyn z bródką. Rozmawialiśmy, piliśmy alkohol, nic nadzwyczajnego. Wydał mi się całkiem sympatyczny, choć trochę tajemniczy-nie potrafiłam go rozgryźć, sprawiał wrażenie dominującego człowieka, lecz w towarzystwie był dość cichy.
Zbliżyliśmy się do siebie po rozstaniu z Dominikiem. Podobna sytuacja-impreza, alkohol, rozmowa. Wymienienie się numerami telefonów, zagadanie. Nocne sms-y, kilka pojedynczych spotkań w gronie kumpli. Kilka miesięcy później zwierzyłam się Amelii, że chyba się zakochałam.
-Wiedziałam! Ty też mu się podobasz.-powiedziała.
-Skąd wiesz?
-Wystarczy mu się przyjrzeć. Sposób w jaki na ciebie patrzy wszystko zdradza.
Z dnia na dzień czułam do niego coś więcej, zaczęłam też dostrzegać drobne sygnały, które-według Amelii-były widoczne dla każdego, tylko nie dla mnie. Sms-y na ''dzień dobry''. Szukanie okazji do spotkań. Czułe przytulenie na przywitanie.
W końcu wzięłam sprawy w swoje ręce. 
-Możemy pogadać na osobności?-zapytałam.
-Hej, chłopaki, chodźcie ze mną do sklepu, potrzebuję dodatkowych rąk do pomocy-podłapała przyjaciółka.
Właściwie w planach było wybadanie gruntu. Nie wiedziałam, na czym stoję, a nie chciałam wylecieć z deklaracją, nie wiedząc czy nie zrobię z siebie idiotki. Ale wyszło jak wyszło. Gdy po raz trzeci nalegał, bym wyrzuciła z siebie, co właściwie chcę mu powiedzieć, ''wymsknęło'' mi się nieco za głośne ''kocham cię''.
Był zaskoczony. Nie na zasadzie niemiłego obrotu spraw. Przytulił mnie tylko i przyznał, że to na pewno wymagało sporej odwagi i cieszy się, że zdobyłam się na taką szczerość.
Tydzień później odpowiedział tym samym. 
Byłam najszczęśliwsza na świecie. Co prawda, ludzie mówili, że to kobieciarz i żebym nie liczyła na długi związek, ale nie słuchałam. Nigdy nie słucham.
Z roku na rok kochałam go coraz bardziej. Poznawałam kawałek po kawałku, wierzyłam w każde słowo, bo nigdy nie dał mi powodu do niepokoju. Ale musiałam to spieprzyć.
Zaprzyjaźniłam się w tym czasie z pewnym chłopakiem. Nigdy nie widzieliśmy się na żywo, ale zdarzyło nam się ze sobą pisać. Starszy ode mnie o 5/6 lat. Uprzejmy, zabawny. Chętnie słuchał, często doradzał. 
Było niestety kilka momentów, w których nasze rozmowy wyszły poza sferę koleżeńską. Trochę flirtu, kilka ciepłych słów.
Dowiedział się.
Żałowałam tego najbardziej na świecie. Nie byłam nawet świadoma tego, jak to bardzo może ranić. Po raz pierwszy w życiu interesował się mną ktoś więcej niż Mama. Zachłysnęłam się tym. Za bardzo. 
Przepłakałam trzy dni. Nie jadłam. Prawie nie spałam. Gdy już udało mi się zasnąć, śnił mi się on. Nie pisałam. Nie dzwoniłam. Byliśmy umówieni na spotkanie. Do tego czasu chciałam dać mu od siebie odetchnąć. Poukładać sobie cały ten syf w głowie. Syf, który doprowadził do tego, że napisałam list pożegnalny i planowałam wizytę u lekarza. Widząc moje podkrążone oczy bez problemu przepisałby mi leki na bezsenność. Przez trzy dni dokładnie zaplanowałam, jak poradzić sobie z tchórzliwym poczuciu winy, które nie daje mi żyć.
Ale Mateusz dał mi drugą szansę. Kontakt z tamtym facetem zerwałam całkowicie. Walczyłam z całych sił, by odbudować nadszarpnięte zaufanie. Znów było pięknie.
Do czasu.


Po trzech latach zaczęło się psuć. Kłóciliśmy się. Moja depresja coraz częściej dawała o sobie znać. Ja miałam ciągłe poczucie winy za tamtą sytuację. On wprost powiedział, że mi tego nie wybaczy-mimo tego, że w międzyczasie, jak się później okazało, zrobił coś bardzo podobnego, ze swoją byłą. Trochę dorosłam. Miałam 18 lat. Zaczęłam widzieć jego wady. Lenistwo. Brak perspektyw. Brak szacunku do matki. Obwinianie wszystkich dookoła za swoje błędy (zawiało hipokryzją, gdy się mnie nie zna, prawda?).
Zaczynał tracić szacunek również do mnie.
Sylwester. Pokój hotelowy. 19 lat. Odrobina alkoholu, trochę pieszczot. Wylądowaliśmy w łóżku. Ale coś było nie tak. Nie chciałam tego. Powiedziałam, że boli. Odpowiedział tylko, że już kończy. Wyszłam do łazienki. Usiadłam w kabinie i płakałam. On zasnął.
Rok później było tylko gorzej. Nie uspokajał mnie przytuleniem. Ściskał moje nadgarstki tak mocno, że zostawały mi ślady przez kilka kolejnych godzin. Raz podczas seksu wbił paznokcie w moje udo z taką siłą, że prawie krzyknęłam. 
Zerwał ze mną po 4,5 latach związku. Nie podając konkretnego powodu. Mówiąc, że zniszczyłam jego i jego psychikę. Że nie jest już taki sam jak kiedyś. Że potrzebuje czasu, by się pozbierać. Że nadal mnie kocha, ale nie może ze mną być.
Dzień później był już z inną dziewczyną. Dziewczyną, która wspierała mnie w tym całym trudnym okresie. I była przy mnie tylko po to, by być bliżej niego.

Czy to ja jestem tak głupia i naiwna, czy trafiam na złych ludzi?
Od tamtej pory obiecałam sobie, że nikt więcej nie zrobi mi takiej krzywdy.

Myliłam się. Cholera jasna, znów.

czwartek, 8 czerwca 2017

I won't forget you

Dziś czuję się odrobinkę lepiej. Miałam ciężki, ale owocny dzień w pracy. Pojutrze mam wolne, będę miała zajęty cały dzień, trochę ubolewam, że nie znajdę czasu na odpoczynek. Ale już niedługo wracam do domu na kilka dni. Potrzebuję naładować baterie.

Wbrew pozorom lubię tam wracać. Tak, jak już wspomniałam, babcię pokochałam dopiero po wyprowadzce. To kochana kobieta. Nie miała łatwego życia, dlatego też nie umiała okazać uczuć tak, jakby można było tego oczekiwać po babci. Łatwo wpadała w złość, chyba zresztą odziedziczyłam to po niej. Frustację wylewała na mnie, bo nie było nikogo innego. Nigdy nie zapomnę, gdy któregoś razu chciałam pójść po szkole do wspomnianej w poprzednim poście przyjaciółki. Zapytałam, czy mogę skoczyć na 10 minut do Gosi-mieszkałyśmy obok siebie. Babcia stanowczo zabroniła, nie podając konketnego powodu. Mogłam zamilknąć. Ale odpowiedziałam ciche ''dzięki''. To był mój błąd.
Ruszyłam w stronę drzwi, by poinformować przyjaciółkę, że spotkamy się innego dnia. Zaraz za mną usłyszałam babcię. Chwyciła mnie za włosy tak mocno, że uklękłam na ziemi. Krzyczała, że nie będę w taki sposób się do niej odnosić. Gosia wszystko widziała. Nie zapomnę upokorzenia, jakie wtedy odczuwałam.
W okresie gimnazjum nie było lepiej. To ten głupi, szczenięcy okres, w którym ma się wrażenie, że jest się dorosłym. Drogi moje i Gosi rozeszły się na dobre. Ona poznała innych ludzi. Zaczęła palić, chodzić na imprezy, w późniejszym okresie chodzić do łóżka z byle kim. Nie poznawałam jej. Nie twierdzę, że to jej wina, że ta przyjaźń się rozpadła-sama o nią za specjalnie nie walczyłam. Po prostu...wszystko ucichło.
Wtedy też poznałam Dominika. Fantastyczny chłopiec, starszy ode mnie o trzy lata. Niezbyt atrakcyjny, ale o wielkim sercu. Zakochałam się, po raz pierwszy w życiu, trochę bardziej na poważnie. Miałam wtedy czternaście lat. Byliśmy ze sobą dwa lata. Mimo tego, że oczywiście w tamtym okresie to miała być miłość do końca życia, byliśmy za młodzi, by potrafić o to dostatecznie mocno zadbać. Jednak jestem mu wdzięczna za ten okres. Z biegiem czasu mogę z czystym sercem stwierdzić, że był najlepszym partnerem, jakiego kiedykolwiek miałam. Choć nie zawsze się dogadywaliśmy. Z jego powodu często dokuczano mi w szkole. Dominik miał sporą nadwagę, długie włosy i specyficzną bliznę na ustach. Ale zakochałam się w jego osobowości, nie wyglądzie. To z nim przeżyłam swój pierwszy raz. Rozstaliśmy się przez brak dojrzałości z obu stron. Zgodnie stwierdziliśmy, że nie jesteśmy gotowi na długotrwały związek.


W gimnazjum poznałam też Amelię i Kasię. Amelia była roześmianą, nieco głupiutką dziewczyną, z której każdy robił sobie jaja. Z kolei Kasia była pewną siebie outsiderką, która łatwo nawiązywała znajomości, choć była fałszywa jak diabli. Jak to się stało, że nasza trójka zakumplowała się na dobre i na złe? Nie mam pojęcia. Ale po raz drugi poczułam, że gdzieś w tym całym syfie znalazłam dla siebie miejsce.
Brzmi jak fajna historia, prawda? Niestety, nie jest nią.
Z Kasią przez kilka chwil łączyło mnie coś więcej, niż tylko przyjaźń. Jej pierwszej powiedziałam o tym, że jestem biseksualna. Powierzałam jej swoje sekrety. Ona zresztą też. Spotykałyśmy się po szkole, robiłyśmy zdjęcia, śpiewałyśmy. Była fantastyczną przyjaciółką. Do czasu, gdy nie zdradziła moich prywatnych spraw pierwszemu lepszemu facetowi. Reszty możecie się już domyślać.
Nie radziłam sobie z ówczesnymi problemami. Dominik był dla mnie sporym wsparciem, ale widywaliśmy się tylko raz w tygodniu. Zaczęłam się okaleczać, by nie myśleć o bólu psychicznym. Nie robiłam tego umiejętnie-moje ciało pokrywały krwawe ślady, które dość szybko schodziły, ale przez kilka pierwszych dni wyglądały paskudnie. Babcia nie omieszkała tego skomentować-gdy któregoś dnia nie wytrzymałam jej kolejnych obelg i wyszłam do swojego pokoju, krzyknęła za mną tylko: ''tak, głupia, idź! idź i się potnij!''.
W tym czasie zbliżyłyśmy się do siebie z Amelią. Mimo tego, że była bardzo roztrzepana, naprawdę mogłam jej zaufać. Mogę do tej pory. Nie zdradzę swojego obecnego wieku, ale znamy się już wiele, wiele lat i dalej jest tą samą, cudowną, zakręconą przyjaciółką.
Przeszła w życiu o wiele więcej niż ja. Była bita przez rodziców. Wyśmiewana. Wykorzystywana. A mimo tego uśmiech nigdy nie schodził jej z twarzy. Nie chciała martwić mnie swoimi problemami-o jej okropnym dzieciństwie dowiedziałam się dopiero kilka lat temu.
Nigdy nie zapomnę, gdy byłyśmy razem na domówce. Zamknęłyśmy się w osobnym pokoju i wykorzystałyśmy okazję, by szczerze porozmawiać o osobach, które się na niej znajdowały. Między innymi był tam Dominik, który podrywał jakąś dziewczynę na moich oczach.
Wzięłyśmy alkohol. Sprawy potoczyły się szybko. Nie, nie mam na myśli seksu, zboczeńce. Płakałyśmy. Przytulałyśmy się, jakbyśmy miały tylko siebie na świecie. Dowiedziałam się mnóstwa rzeczy, bardzo przykrych rzeczy, których Amelia doświadczyła. Serce pękało mi na pół, chciałam zabić każdą osobę, która wyrządziła jej krzywdę. Moja siostra. Moja kochana Amelka.

Ale i my miałyśmy swój kryzys, spowodowany poznaniem nowego faceta. Faceta, który, jak do niedawna myślałam, wyrządził mi największą krzywdę na świecie.

Myliłam się. Potem było tylko gorzej.

Hi, I'm Rose

Cześć. Nazywam się Róża. To nie będzie blog modowy, nie znajdziesz tu porad, nie dowiesz się niczego, co zmieni Twoje życie. Chciałabym, by w jakiś sposób zmienił moje. Wywalić z siebie brudy przeszłości i teraźniejszości. Spisać wszystkie złe myśli, by przestały rozsadzać mi głowę.

Nie oczekuję, że ktokolwiek będzie tu zaglądał-mnie samą średnio interesowałyby myśli niedoszłej samobójczyni, której wystarczy pierdoła, by starannie poukładany domek z kart runął w ciągu kilku sekund. Chciałabym przypomnieć sobie moment, w którym to wszystko się zaczęło. Od najmłodszych lat towarzyszyło mi poczucie lęku, dziwnego rodzaju samotności. Chęci bycia zaakceptowanym.
Myślisz sobie-co w tym nadzwyczajnego? Każdy z nas to czuje, mniej lub bardziej. Pewnie tak jak ja, jesteś zdania, że jesteś wyjątkowy i nikt inny nie odczuwa emocji tak silnie, jak Ty.

A jednak, czuję się inna.

Niechciana. To idealne słowo, które opisuje mój stan. Jestem dzieckiem z wpadki. Moja mama była bardzo młoda, gdy mnie urodziła-choć w obliczu dzisiejszych czasów, jej 19 lat nie jest już czymś niespotykanym. Ojca praktycznie nie znałam. Nie było go ani przy Niej, ani przy mnie. Przyjechał, raz. Kilka miesięcy po narodzinach. To była chwila rozmowy z mamą. Zero kontaktu ze mną. Nie zerknął nawet w łóżeczko, jakby bał się, że dostrzeże podobieństwo. Blond włosy. Błękitne oczy. Wieczny uśmiech na twarzy. Byłam uroczym i ufnym dzieckiem.
Pojawił się w moim życiu ponownie, gdy miałam siedem lat. Pamiętam, że byłam pięknie uczesana, moje włosy były związane w kilka kitek. Przyjechał ze swoją ówczesną kobietą i jakimś upominkiem. Był bardzo miły, choć trochę oschły. Pewnie ciężko było mu się oswoić z ówczesną sytuacją.
Widywaliśmy się raz na kilka miesięcy. Zawsze wyczekiwałam spotkań, choć z drugiej strony nie tęskniłam za nim tak, jak za Mamą, którą widywałam raz w tygodniu. Zawsze, gdy gdzieś razem-to znaczy, ja i ojciec-jeździliśmy, wracałam podekscytowana. Wystarczyły mi drobnostki, bym była szczęśliwa. Wyjście na pizzę. Spacer. Rysowanie. Zabawa z psem. Zawsze ze szczegółami opowiadałam mamie nasze spotkania. Nigdy nie usłyszałam od Niej złego słowa na jego temat, choć teraz wiem jak ciężko musiało jej się tego słuchać.

Co innego babcia, z którą mieszkałam do 19 roku życia. Osoba, którą pokochałam dopiero po wyprowadzce. Któregoś dnia, po kolejnym spotkaniu, przybiegłam z lalką, którą dostałam od ojca.
-Patrz, babciu, tata kupił mi lalkę! Super, nie?-szczebiotałam zadowolona.
-Ojciec wszystkim byłby w stanie cię przekupić. A ja zawsze jestem tą złą. Zejdź mi z oczu. To twoja wina.-wysyczała.
Nie rozumiałam, co się działo. Miałam łzy w oczach. Poszłam do mamy.
-Nie płacz, babcia ma zły humor. Nie przejmuj się, nie zrobiłaś nic złego.
A jednak z roku na rok czułam, że wciąż robię źle. Uczę się źle. Bawię się źle. Żyję źle.


Nadszedł czas podstawówki. Zdobywania nowych przyjaźni, wyjścia do dzieciaków. Na wsi praktycznie wszyscy się znali, ale moje znajomości ograniczały się do jednej przyjaciółki z podwórka i kilku chłopców z bloku, którzy uchodzili za łobuzów. Bałam się pierwszego dnia w szkole, choć w gruncie rzeczy nie było tak źle. Nowi koledzy i koleżanki, dużo zabaw na świeżym powietrzu. Z biegiem czasu uważam, że czasy podstawówki nie były takie złe. No, gdyby nie liczyć wrednej matematyczki, która obwiniała mnie za każde niedopilnowanie w klasie. Do tej pory pamiętam, jak wróciłam z płaczem do domu. Pierwsza lekcja w piątej klasie. Wszyscy siadają, nauczycielka każe mi wstać. Oskarżyła mnie o to, że ją obrażam. Usłyszała kilka słów z mojej rozmowy z koleżanką, wyłapanych z kontekstu, które zinterpretowała po swojemu. A ja, mała pierdoła, byłam w takim szoku, że nie powiedziałam nawet słówka, by się obronić. Do końca szkoły wyżywała się na mnie za każdą bzdurę.
Z przyjaźniami nie było lepiej. Miałam kilka koleżanek, w miarę odnajdywałam się w towarzystwie, choć z chłopcami bywało różnie. Nieraz zdarzyło mi się brać udział w bijatyce, bo po raz kolejny rzucono we mnie kamieniem, czy wyśmiano okulary. Nie umiałam bronić się słownie, więc próbowałam siły. Z biegiem czasu nauczyłam się ignorancji. Stałam się obojętna, sprawiałam wrażenie pewnej siebie. Choć w rzeczywistości bolało tak samo.
Zastanawiacie się pewnie, czemu nie poprosiłam nikogo starszego o pomoc? Pozwólcie, że przytoczę pewną sytuację:
Lato. Zabawa w sadzie. Ja i przyjaciółka plotkujemy w najlepsze jedząc jabłka. Zza siatki widzę zgraję starszych chłopców, którzy non stop mi dokuczali. Wołają, że mam im rzucić trochę owoców. Ignoruję ich. Wołają raz jeszcze, próbując wzbudzić moją reakcję. Z mojej strony nic. Postanowili sięgnąć po cięższy kaliber:
-ej, ty już pewnie ruchasz się z Adrianem, co?
Adrian był moją podstawówkową miłością. Małą, skrywaną i dziecinną.
To były jeszcze te czasy, w których największym przekleństwem było słowo ''dupa''. Niemniej przez przeróżne odzywki, wiedziałam, że mówią coś złego. Odeszłam powoli w stronę domu i poradziłam się babci. W czasie naszej rozmowy mój dziadek podszedł do chłopców i dał im cały wór jabłek.
Nie muszę chyba opisywać, jak się poczułam.

Takich sytuacji było mnóstwo. Wątpię, by pamiętali je moi podwórkowi znajomi. Choćby zniszczenie ''bramy'', którą zrobiłyśmy wspólnie z przyjaciółką na powitanie pary młodej (stary zwyczaj). Wróciłam do domu, dosłownie 15 minut po skończeniu naszego dzieła. Było naprawdę piękne. Udekorowane świeżymi kwiatami i kokardkami. Mama zapytała ile dostałam cukierków od nowożeńców. Spojrzałam na Nią smutno i odparłam, że musi zapytać przyjaciółki, która po zniszczeniu naszej ''bramy'' wolała przyłączyć się do reszty dzieciaków.

Wbrew pozorom starałam się nie dać sobie wejść na głowę. Mieć swój honor, ale nie być dla wszystkich niedostępna. Bywały lepsze dni. Granie w piłkę na ulicy. Skakanie w gumę przy bloku. Wspólne zabawy nad jeziorem. Mimo wszystko nadal byłam tą samą, roześmianą i spragnioną uczuć Różą.