Cześć. Nazywam się Róża. To nie będzie blog modowy, nie znajdziesz tu porad, nie dowiesz się niczego, co zmieni Twoje życie. Chciałabym, by w jakiś sposób zmienił moje. Wywalić z siebie brudy przeszłości i teraźniejszości. Spisać wszystkie złe myśli, by przestały rozsadzać mi głowę.
Nie oczekuję, że ktokolwiek będzie tu zaglądał-mnie samą średnio interesowałyby myśli niedoszłej samobójczyni, której wystarczy pierdoła, by starannie poukładany domek z kart runął w ciągu kilku sekund. Chciałabym przypomnieć sobie moment, w którym to wszystko się zaczęło. Od najmłodszych lat towarzyszyło mi poczucie lęku, dziwnego rodzaju samotności. Chęci bycia zaakceptowanym.
Myślisz sobie-co w tym nadzwyczajnego? Każdy z nas to czuje, mniej lub bardziej. Pewnie tak jak ja, jesteś zdania, że jesteś wyjątkowy i nikt inny nie odczuwa emocji tak silnie, jak Ty.
A jednak, czuję się inna.
Niechciana. To idealne słowo, które opisuje mój stan. Jestem dzieckiem z wpadki. Moja mama była bardzo młoda, gdy mnie urodziła-choć w obliczu dzisiejszych czasów, jej 19 lat nie jest już czymś niespotykanym. Ojca praktycznie nie znałam. Nie było go ani przy Niej, ani przy mnie. Przyjechał, raz. Kilka miesięcy po narodzinach. To była chwila rozmowy z mamą. Zero kontaktu ze mną. Nie zerknął nawet w łóżeczko, jakby bał się, że dostrzeże podobieństwo. Blond włosy. Błękitne oczy. Wieczny uśmiech na twarzy. Byłam uroczym i ufnym dzieckiem.
Pojawił się w moim życiu ponownie, gdy miałam siedem lat. Pamiętam, że byłam pięknie uczesana, moje włosy były związane w kilka kitek. Przyjechał ze swoją ówczesną kobietą i jakimś upominkiem. Był bardzo miły, choć trochę oschły. Pewnie ciężko było mu się oswoić z ówczesną sytuacją.
Widywaliśmy się raz na kilka miesięcy. Zawsze wyczekiwałam spotkań, choć z drugiej strony nie tęskniłam za nim tak, jak za Mamą, którą widywałam raz w tygodniu. Zawsze, gdy gdzieś razem-to znaczy, ja i ojciec-jeździliśmy, wracałam podekscytowana. Wystarczyły mi drobnostki, bym była szczęśliwa. Wyjście na pizzę. Spacer. Rysowanie. Zabawa z psem. Zawsze ze szczegółami opowiadałam mamie nasze spotkania. Nigdy nie usłyszałam od Niej złego słowa na jego temat, choć teraz wiem jak ciężko musiało jej się tego słuchać.
Co innego babcia, z którą mieszkałam do 19 roku życia. Osoba, którą pokochałam dopiero po wyprowadzce. Któregoś dnia, po kolejnym spotkaniu, przybiegłam z lalką, którą dostałam od ojca.
-Patrz, babciu, tata kupił mi lalkę! Super, nie?-szczebiotałam zadowolona.
-Ojciec wszystkim byłby w stanie cię przekupić. A ja zawsze jestem tą złą. Zejdź mi z oczu. To twoja wina.-wysyczała.
Nie rozumiałam, co się działo. Miałam łzy w oczach. Poszłam do mamy.
-Nie płacz, babcia ma zły humor. Nie przejmuj się, nie zrobiłaś nic złego.
A jednak z roku na rok czułam, że wciąż robię źle. Uczę się źle. Bawię się źle. Żyję źle.
Nadszedł czas podstawówki. Zdobywania nowych przyjaźni, wyjścia do dzieciaków. Na wsi praktycznie wszyscy się znali, ale moje znajomości ograniczały się do jednej przyjaciółki z podwórka i kilku chłopców z bloku, którzy uchodzili za łobuzów. Bałam się pierwszego dnia w szkole, choć w gruncie rzeczy nie było tak źle. Nowi koledzy i koleżanki, dużo zabaw na świeżym powietrzu. Z biegiem czasu uważam, że czasy podstawówki nie były takie złe. No, gdyby nie liczyć wrednej matematyczki, która obwiniała mnie za każde niedopilnowanie w klasie. Do tej pory pamiętam, jak wróciłam z płaczem do domu. Pierwsza lekcja w piątej klasie. Wszyscy siadają, nauczycielka każe mi wstać. Oskarżyła mnie o to, że ją obrażam. Usłyszała kilka słów z mojej rozmowy z koleżanką, wyłapanych z kontekstu, które zinterpretowała po swojemu. A ja, mała pierdoła, byłam w takim szoku, że nie powiedziałam nawet słówka, by się obronić. Do końca szkoły wyżywała się na mnie za każdą bzdurę.
Z przyjaźniami nie było lepiej. Miałam kilka koleżanek, w miarę odnajdywałam się w towarzystwie, choć z chłopcami bywało różnie. Nieraz zdarzyło mi się brać udział w bijatyce, bo po raz kolejny rzucono we mnie kamieniem, czy wyśmiano okulary. Nie umiałam bronić się słownie, więc próbowałam siły. Z biegiem czasu nauczyłam się ignorancji. Stałam się obojętna, sprawiałam wrażenie pewnej siebie. Choć w rzeczywistości bolało tak samo.
Zastanawiacie się pewnie, czemu nie poprosiłam nikogo starszego o pomoc? Pozwólcie, że przytoczę pewną sytuację:
Lato. Zabawa w sadzie. Ja i przyjaciółka plotkujemy w najlepsze jedząc jabłka. Zza siatki widzę zgraję starszych chłopców, którzy non stop mi dokuczali. Wołają, że mam im rzucić trochę owoców. Ignoruję ich. Wołają raz jeszcze, próbując wzbudzić moją reakcję. Z mojej strony nic. Postanowili sięgnąć po cięższy kaliber:
-ej, ty już pewnie ruchasz się z Adrianem, co?
Adrian był moją podstawówkową miłością. Małą, skrywaną i dziecinną.
To były jeszcze te czasy, w których największym przekleństwem było słowo ''dupa''. Niemniej przez przeróżne odzywki, wiedziałam, że mówią coś złego. Odeszłam powoli w stronę domu i poradziłam się babci. W czasie naszej rozmowy mój dziadek podszedł do chłopców i dał im cały wór jabłek.
Nie muszę chyba opisywać, jak się poczułam.
Takich sytuacji było mnóstwo. Wątpię, by pamiętali je moi podwórkowi znajomi. Choćby zniszczenie ''bramy'', którą zrobiłyśmy wspólnie z przyjaciółką na powitanie pary młodej (stary zwyczaj). Wróciłam do domu, dosłownie 15 minut po skończeniu naszego dzieła. Było naprawdę piękne. Udekorowane świeżymi kwiatami i kokardkami. Mama zapytała ile dostałam cukierków od nowożeńców. Spojrzałam na Nią smutno i odparłam, że musi zapytać przyjaciółki, która po zniszczeniu naszej ''bramy'' wolała przyłączyć się do reszty dzieciaków.
Wbrew pozorom starałam się nie dać sobie wejść na głowę. Mieć swój honor, ale nie być dla wszystkich niedostępna. Bywały lepsze dni. Granie w piłkę na ulicy. Skakanie w gumę przy bloku. Wspólne zabawy nad jeziorem. Mimo wszystko nadal byłam tą samą, roześmianą i spragnioną uczuć Różą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Express yourself.